niedziela, 21 października 2012

All crew to battle stations!

Jeśli szukacie super wykwitnych potraw o kosmicznie wysokim poziomie trudności... Nie znajdziecie ich tutaj. Raczej będzie to dzienniczek szkolny.
Jeszcze rok temu moje gotowanie ograniczało się do tostów, ewentualnie skomplikowanych technicznie jajecznic, w porywach omletów lub potraw przyrządzanych z dodatkiem fiksów lub innych polepszaczo-przyspieszaczy. Jeszcze rok temu kuchnia to było takie pomieszczenie w mieszkaniu, które było sobie, służyło do zjedzenia niezbyt wyszukanego śniadania lub odgrzania przywiezionego od rodziców obiadu, nic więcej. Ot takie - może być, ale nie musi.
Ale z tym koniec. Nie powiem o sobie, że jestem dobrym kucharzem, nierzadko zdarza mi się popełniać kardynalne błędy lub "popisywać się" brakiem elementarnej wiedzy kulinarnej. Ale każdy kiedyś zaczyna, nikt nie rodzi się mistrzem. Tak więc blog ten będzie raczej studium pewnej drogi, aniżeli wynurzeniami speca, ot tak, popełnianym dla rozrywki, a może pewnym wyrazem chwalipięctwa w stylu "patrzcie, nie spaliłem!".

Od czego zacząć? Może od przedstawienia warsztatu pracy. 
Kilka lat temu podczas remontu mieszkania jeszcze nie potrzebowałem jakiejś konkretnej kuchni, bo się na gotowaniu nie znałem praktycznie wcale. Na szczęście inni (choćby mama) uważali, że lepiej już zrobić coś porządniej, bo a nuż coś mi się odmieni. 
Pamiętam jeszcze kuchnię babci, jak ona wyglądała, wyposażona według możliwości PRLu. Żadnej zamykanej szafki, kuchenka ze starym okapem, jakieś regaliki na naczynia, garnki itp. Do tego niewielki stolik i rozklekotana rattanowa kanapka do siedzenia. Z wygodą korzystania z kuchni nie miało to wiele wspólnego, jednak zapamiętałem babcię jako genialną kucharkę (smaku jej pizzy nigdy nie zapomnę i nigdy nie znalazłem nikogo, komu udało się go powtórzyć).
Pamiętam początkowe rozmowy na temat ułożenia kuchni, jak to zorganizować w pomieszczeniu o wymiarach około 3x3 m. Problemem był między innymi stół, jak wygospodarować miejsce do siedzenia i konsumpcji, jednocześnie nie zagracając całego pomieszczenia. W starej kuchni stolik z siedziskami zajmował połowę miejsca, co, wobec obecności szafek, było nie do pomyślenia.
Z pomocą przyszedł jeden z pracowników z taty firmy, który zasugerował, żeby zrezygnować z tradycyjnego parapetu na rzecz blatu roboczego. Okazało się to rewelacyjnym rozwiązaniem, przy stole-blacie swobodnie mogą się znaleźć dwie osoby, a przy przyrządzaniu dań miejsce jest nieocenione.
Dalej trzeba było pomyśleć o ustawieniu kuchenki. Stara kuchenka się do niczego nie nadawała, konieczne było kupienie nowej. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności podczas jednej z wypraw do antykwariatów meblowych (wszak remont dotyczył całego mieszkania, a nie tylko kuchni) upolowałem kuchenkę za bodajże 200 zł. Jednak głównym założeniem podczas projektowania było przestawienie kuchenki, bo jak stała ona w rogu, to była bardzo trudno dostępna, jak również zajmowała sporo miejsca.
Blatów zawsze mogłoby być więcej, przydałaby się również jeszcze jedna szafka, jednak kuchnia póki co spełnia swoje zadania dla początkującego kuchcika. Nie ma tutaj bajerów typu zmywarka, bo nie ma na nią miejsca, jednak da się obejść bez tych luksusów. No i w tym małym zakątku kulinarnym zdarza mi się od czasu do czasu coś sprokurować. Zapraszam do lektury.

1 komentarz:

  1. Podoba mi sie ta twoja kuchnia, wszystko pod reka, a to bardzo wazna rzecz!
    Bede zagladac, bo ciekawa jestem twoich kulinarnych poczynan :)

    OdpowiedzUsuń