piątek, 21 grudnia 2012

Chińszczyzna na żółto-zielono


Czasami bywa tak, że człowiek chce zrobić obiad raz i przez tydzień mieć problem z głowy - tylko wyciągać z lodówki i odgrzewać kolejne porcje. Ja jestem z natury leniwy, więc mam tak dość często, zresztą przygotowanie dania na 4 porcje (bo tyle obiadów potrzebowałem) dla jednej osoby nie nastręcza wielu problemów. Wystarczy odrobina pomysłowości.
Kilka dni temu zauważyłem, że praktycznie stałem się stworzeniem ryżożernym. Makarony w puszkach stoją w szafie niewiele co ruszone, niech sobie stoją, nic im nie będzie. Gorzej, że ziemniaki w torbie zaczęły powoli żyć własnym życiem i trzeba się było ich pozbyć. No nic - zdarza się.
Do rzeczy - chińszczyzna jest formą, która nie sprawia kłopotów przy przygotowaniu, a potrafi nasycić, nacieszyć oko oraz kubki smakowe. Dla jednej osoby torebka ryżu wystarcza swobodnie na 2 obiady, więc wystarczy tylko trzeciego dnia ugotować świeży ryż, podgrzać danie i obiad gotowy.
W robieniu dań chińskich już się trochę gubię - nie pamiętam, co robiłem, a czego nie. Przepis wygrzebałem z prowadzonej przeze mnie książki kucharskiej, jednak nie wszystko, co tam jest, było od razu wypróbowane, więc to danie mogło się już na stole pojawić, ale nie musiało. W każdym razie wyszło pyszne i ładne danie, cieszące oko lekką żółcią smażonego indyka i prażonych orzeszków ziemnych z soczystą zielenią groszku. Pysznie miękkie od mięsa i groszku oraz smakowicie chrupiące od orzeszków. Do tego wyraziście, ale nie przytłaczająco doprawione czosnkiem i imbirem. Mniam!

Składniki:

  • połowa piersi indyka (ok. 400-500 g)
  • 3 łyżki sosu sojowego
  • Łyżka oleju sezamowego
  • 1 średnia cebula
  • 2-centymetrowy kawałek imbiru
  • 1-2 ząbki czosnku
  • 4 łyżki oleju (użyłem kukurydzianego)
  • 200 g mrożonego zielonego groszku
  • mała puszka kiełków fasolki mung
  • 150 g solonych smażonych orzeszków ziemnych
  • 1/2 pęczka szczypiorku
  • sól
  • pieprz
  • curry
  • ostra papryka
Indyka umyć, osuszyć i oczyścić. Pokroić go na średniej wielkości paski. Włożyć go do miski, oprószyć solą, pieprzem, skropić 3 łyżkami sosu sojowego i łyżką oleju sezamowego. Całość wymieszać, przykryć i wstawić na 30 minut do lodówki, żeby się "przegryzło".
Cebulę obrać i drobno posiekać. Imbir pokroić w niewielkie kawałki, czosnek obrać i przecisnąć przez praskę. W woku lub głębokiej patelni rozgrzać olej, na którym podsmażyć najpierw imbir z czosnkiem, następnie dodać cebulę. Gdy cebula się zeszkli, dodać mięso i smażyć, często mieszając, 8-10 minut. Następnie dołożyć groszek i dalej smażyć, aż groszek zmięknie.

Gdy groszek będzie miękki (ale nie ma się rozpadać!), dodać kiełki fasolki mung, orzeszki ziemne oraz drobno posiekany szczypiorek. Całość jeszcze chwilę smażyć i doprawić do smaku solą, pieprzem, ostrą papryką, ewentualnie dodać jeszcze sosu sojowego.

poniedziałek, 17 grudnia 2012

Lussekatter

 Mimo że na dyplomie mam napisane, że ukończyłem specjalizację ogólnohistoryczną, to mimo wszystko uważam się za skandynawistę. Trochę czasu spędziłem na tłuczeniu historii Skandynawii, języka norweskiego, kultury, a nawet oglądaniu tamtejszych filmów, których wcześniej nie znałem. Do pełni szczęścia brakowało jeszcze tylko kuchni...
Problem jest ze mną taki, że nie jestem stworzeniem rybożernym, więc spora część przepisów kuchni skandynawskiej zwyczajnie do mnie nie trafia poprzez fakt zawierania w sobie stworzeń upłetwionych. Na dania typu łeb barani w całości (konsumpcję zaczyna się od oczu...) również nie mam raczej ochoty, w związku z czym wcześniej nie miałem okazji zabrać się za kucharzenie na modłę skandynawską - zwyczajnie nie znalazłem przepisu, który by mnie urzekł i który zapragnął bym wypróbować. Do czasu...
Przepis na lussekatter, czyli Ciasteczka Świętej Łucji, umieściła niedawno na Facebooku koleżanka Asia. Wcześniej o tych szafranowych bułeczkach nie słyszałem, ale jak przejrzałem przepis, to wydał mi się on ciekawy. Z dań z dodatkiem drożdży wcześniej piekłem jedynie pizzę na spodzie drożdżowym, ale czas się rozwinąć! Po odpowiednich poczynionych zakupach (wśród których musiała się znaleźć najdroższa przyprawa świata - szafran) przystąpiłem do dzieła...

Składniki (na ok. 20 bułeczek):

  • ok. 35 g świeżych drożdży 
  • 100 g masła
  • 350 ml mleka
  • 200 g twarogu
  • 75 g cukru
  • 0,6 g szafranu
  • 1/3 łyżeczki soli
  • 600 g mąki pszennej
  • 1 jajko
  • rodzynki
  • suszona żurawina




Na wstępie - nie popełnijcie mojego błędu: twaróg należy kupić mielony albo samemu go zmielić, bo inaczej zostaną, jak w moich ciasteczkach, grudki.
W garnku roztopić masło, dolać do niego mleko i ogrzać do temperatury ciała. W misce pokruszyć drożdże i zalać je masłem z mlekiem, wymieszać, żeby się rozpuściły. Szafran zalać niewielką ilością (jakieś pół szklanki) bardzo ciepłej wody i intensywnie mieszać, żeby puścił smak i kolor (według przepisu powinien się rozpuścić, jednakże mi się tego osiągnąć nie udało).
Clou programu - Szafran.
Do drożdży z mlekiem i masłem wlać szafran (teoretycznie można samą wodę, jednak jeśli będą też pręciki to nic nie zawadzi), dodać twaróg, cukier oraz sól. Całość zamieszać, po czym stopniowo dodawać mąkę, wciąż mieszając. Ciasto wyrobić, aż będzie elastyczne, po czym przykryć je ściereczką i odstawić w ciepłe miejsce na około pół godziny.
Po upływie tego czasu wyłożyć ciasto na stolnicę i zagnieść, po czym podzielić je na kawałki około 100-gramowe, które należy uformować w niezbyt grube, dość długie wałki. Ciasteczka uformować w kształt litery S z zawiniętej jeszcze raz do środka. Ułożyć je dość luźno (jeszcze sporo urosną) na naoliwionej i posypanej mąką blasze, po czym odstawić na kolejne pół godziny do ciepłego miejsca.

W międzyczasie rozgrzać piekarnik do 225 st. C (bez włączonego termoobiegu). Gdy minie pół godziny, posmarować bułeczki rozbełtanym jajkiem, przystroić żurawiną lub rodzynkami i wstawić do piekarnika na około 10-13 minut. Będą gotowe, gdy zrumieni im się skórka i łatwo odejdą od blachy po podważeniu szpatułką.


poniedziałek, 10 grudnia 2012

Pikantny krem z cukinii z prażonymi migdałami

Zimą to by się jadło tylko jakieś rozgrzewające rzeczy. Najlepiej takie, które rozgrzewają na dłużej, a przy tym są smaczne i pożywne.
Ja wiem, że teraz nie pora na cukinie, ale świat się zmniejsza, to i sezon na pewne produkty dłuższy, jeśli w ogóle kiedyś się kończy. Tak więc skoro w sklepie namierzyłem ładne cukinie, to stwierdziłem, że warto coś z nich przyrządzić. A że od jakiegoś czasu chodził za mną jakiś bliżej nie określony krem, no to nadarzyła się okazja na jego upichcenie.

Składniki:

  • 2 średnie cukinie
  • 2 ząbki czosnku
  • 1 średnia cebula
  • 500 ml bulionu (u mnie mieszanka wołowo-drobiowa)
  • ostra papryka
  • imbir mielony
  • kurkuma
  • zioła prowansalskie
  • oregano
  • sól
  • pieprz
  • jogurt naturalny
  • płatki migdałowe



Cukinię pokroić w grube plastry, a następnie na ćwiartki. Cebulę posiekać, a czosnek przecisnąć przez praskę. Na dno garnka wlać odrobinę oliwy i wrzucić cebulę, aby się zeszkliła. Po chwili dodać do niej czosnek, przypilnować, aby cebula z czosnkiem się nie przypaliły. 
W drugim garnku podgrzać bulion. Do garnka z cebulą i czosnkiem wrzucić cukinię, a następnie zalać całość bulionem. Gotować przez ok. 25 minut, aż cukinia zmięknie. Całość odstawić do przestygnięcia.
Gdy zupa będzie letnia, całość dokładnie zblenderować i postawić na małym ogniu. Doprawić ostrą papryką, mielonym imbirem, kurkumą, ziołami prowansalskimi, oregano, solą oraz pieprzem (lub innymi ulubionymi przyprawami). Chwilę jeszcze pogotować.
Na suchą rozgrzaną patelnię wsypać garść posiekanych w płatki migdałów i je uprażyć, aż lekko zbrązowieją. Krem z cukinii podawać z kleksem jogurtu naturalnego oraz posypany uprażonymi migdałami.

P.S.
Danie upichcone wraz z Natalią.

niedziela, 2 grudnia 2012

Pieczone udko z indyka w marynacie


Będąc wczoraj na zakupach mama wypatrzyła na stoisku mięsnym udka z indyka. Do tej pory konsumpcja tego ptactwa ograniczała się do filetów lub pieczeni z piersi, nigdy nie próbowaliśmy "czegoś większego". Ale do odważnych świat należy! Zakupione zostały dwa udka, drugie czeka na następny przepis, podczas gdy pierwsze zostało przyrządzone na modłę francuską.
Nie mieliśmy pomysłu na przyrządzenie, jednak jest coś takiego jak internet - największa książka kucharska świata. No i tam wygooglałem przepis zaczerpnięty z bloga Kokotki, publikującej w wersji dwujęzycznej dorobek kuchni francuskiej. Co prawda zawarty u niej przepis nijak nie wygląda na indyka, a na kurczaka (udko waży około kilograma, a tam miało być ich 6...), porcja marynaty również nie wyglądała, żeby miała starczyć na 6 udek indyczych, było jej w sam raz na jeden dorodny udziec. No ale koniec końców przepis został wypróbowany i wyszedł całkiem całkiem.
Podany przepis można swobodnie zastosować również do udek kurczęcych, co zresztą, wbrew nazwie dania, zrobiła Kokotka. Ale do rzeczy...

Składniki:
Marynata:

  • 2 łyżki ciemnego sosu sojowego
  • 3 łyżki miodu
  • szczypta ostrej papryki (u mnie chili)
  • 1 łyżeczka musztardy
  • sól
  • pieprz
  • 2 ząbki czosnku
Mięso:
  • 1 udziec z indyka
  • świeża natka pietruszki
  • 2 duże cebule
  • 200 ml białego wina
  • oliwa z oliwek
Do miseczki wlać sos sojowy, miód, dodać musztardę, chili, sól, pieprz oraz przeciśnięte przez praskę 2 ząbki czosnku. Całość dokładnie wymieszać i natrzeć marynatą udko. Włożyć je do naczynia, przykryć folią spożywczą i wstawić do lodówki na minimum 2 godziny, ale i cała noc nie zaszkodzi. Co jakiś czas warto obrócić udko i oblać je skapującą na dno marynatą.
Na patelni porządnie rozgrzać oliwę i obsmażyć udko ze wszystkich stron na złocisty kolor. 
Na dno naczynia żaroodpornego ułożyć pokrojoną w grube plasterki cebulę oraz posiekaną natkę pietruszki. Na tym ułożyć udko i polać je białym winem, przykryć folią aluminiową i wstawić na około godzinę do piekarnika rozgrzanego do 180 stopni. Pod koniec można zdjąć folię, aby indyk nabrał jeszcze więcej rumieńców, jednak należy uważać, aby nie został przesuszony.
Bon appetit!

sobota, 1 grudnia 2012

Kopytka w sosie mięsno-paprykowym


U mnie w domu kopytka zazwyczaj się jadało na jeden sposób - ze smażoną kiełbasą. Rodzice czasami jeszcze jadali z sosem grzybowym, ale to też niezbyt często. Przeglądając ostatnie "Palce Lizać" zauważyłem ten przepis (nieco przeze mnie zmodyfikowany), więc stwierdziłem - czemuż by nie spróbować jakiejś innej formy podawania kopytek? Wspomnę jedynie, że pierwotnie danie, jako zawarte w dziale "Dania bezglutenowe" było pozbawione wkładki mięsnej (próbowałem bez - jednak czegoś tam brakowało), jak również zamiast mąki pszennej była użyta mąka bezglutenowa lub jaglana. Po tych modyfikacjach stwierdziłem, że spróbuję, czy będzie smacznie...
I co? I było!
Tyle że mam kilka uwag, czysto technicznej natury z gatunku "Ucz się Jasiu". Primo: bez prasy do ziemniaków robienie kopytek to niełatwe zadanie. Ubijając je tłuczkiem nie osiągnie się takiego efektu, jak przy prasce. Użycie blendera (zbyt drobno) czy maszynki do mięsa (zbyt grubo, przynajmniej na moich oczkach) również nie jest zbyt dobrym rozwiązaniem. Secundo: zaleca się jednak stosowanie stolnicy do wyrabiania ciasta. Blatu jeszcze do końca nie domyłem po spotkaniu z masą mączno-ziemniaczaną.

Składniki:
Kopytka:

  • 750 g ziemniaków
  • 225 g mąki pszennej
  • 1 jajko
  • 1 łyżeczka soli
  • mąka do oprószenia blatu
Sos:
  • 1 czerwona papryka
  • 1 żółta papryka
  • 1 zielona papryka
  • 3 szklanki przecieru pomidorowego
  • 2 cebule
  • 2 ząbki czosnku
  • 400 g polędwiczek wieprzowych
  • majeranek
  • oliwa (ja użyłem czosnkowej, więc dałem 2, zamiast przepisowych 3 ząbków czosnku)
  • sól
  • pieprz
  • ostra papryka
  • oregano
Kopytka:
Ziemniaki obrać i ugotować do miękkości w lekko osolonej wodzie, po czym odstawić do ostudzenia. Przecisnąć je przez praskę (lub ewentualnie ubić tłuczkiem, czego, co już wspominałem, nie polecam). Do ziemniaków dodać mąkę, sól oraz jajko i wyrobić zwarte ciasto. Stolnicę lub blat oprószyć mąką, po czym z ciasta formować wałki o niezbyt dużej średnicy, po czym pokroić je nożem (można nieco spłaszczyć wierzch, aby przybrały ładniejszy kształt).
W sporym garnku zagotować osoloną wodę. Kopytka gotować partiami, wrzucając je do wrzątku. Odławiać za pomocą łyżki cedzakowej, gdy wypłyną na powierzchnię. Odsączone rozłożyć płasko na talerzach lub tacach.
Sos:
Mięso umyć i pokroić w dosyć sporą kostkę. Usmażyć je na oleju lub oliwie na niezbyt dużym ogniu przez około 10 minut, mieszając, by się zbytnio nie spaliło.
Papryki umyć, przekroić i usunąć gniazda nasienne, po czym pokroić je w paski. Cebule obrać i pokroić w drobną kostkę, czosnek przecisnąć przez praskę.
Do sporego garnka wlać oliwę, podgrzać, po czym włożyć cebulę oraz czosnek. Gdy cebula się zeszkli, do całości dodać paprykę, przemieszać i chwilę gotować, pilnując, by cebula i czosnek się nie przypaliły. Następnie dolać przecier pomidorowy oraz doprawić solą, pieprzem, ostrą papryką, oregano oraz majerankiem. Garnek przykryć i gotować przez ok. 15 minut na małym ogniu. Jeśli zbyt dużo płynu odparuje, należy dodać odrobinę wody, jeśli zaś sos będzie zbyt rzadki - dolać jeszcze przecieru.
Danie podawać z ciepłymi kopytkami (podsmażone smakują być może jeszcze lepiej).

Piernik dojrzewający cz. I



Jakby nie patrzeć - idą święta. Więc należy się chociaż w jakimś stopniu włączyć do przygotowań.
Rok temu jeszcze nie gotowałem, a przynajmniej nie w stopniu takim, jak obecnie. Wcześniej mój udział ograniczał się raczej do kwestii porządkowych, ze spraw okołokuchennych pozostawało tylko lepienie uszek i pierogów i tym podobne czynności.
Tym razem stwierdziłem, że co mi tam - warto spróbować rozszerzyć nieco swój udział. Jednocześnie wygląda na to, że będzie to moje pierwsze pieczone ciasto (nie liczę spodów do pizzy), więc jest to raczej eksperyment, jednak mam cichą nadzieję, że coś z tego wyjdzie fajnego. Od razu wspominam - ciąg dalszy za 3 tygodnie.

Składniki:

  • 250 g miodu
  • 1 szklanka cukru
  • 125 g masła
  • 500 g mąki pszennej
  • 2 nieduże jajka
  • 1,5 łyżeczki sody oczyszczonej
  • 1/4 szklanki zimnego mleka
  • 1/4 łyżeczki soli
  • 10-15 g przyprawy do piernika
  • powidła śliwkowe





Miód (najlepiej uprzednio nieco rozpuszczony), cukier oraz masło włożyć do garnka i podgrzewać na małym ogniu, mieszając, aż masło i cukier się rozpuszczą. Tę zabójczo słodką substancję odstawić do ostygnięcia.
Do miski wsypać mąkę, przyprawę do piernika i sól. Sodę rozpuścić w zimnym mleku. Mleko wlać do mąki, podobnie jak przestudzoną maślaną masę miodowo-cukrową. Zawartość miski wymieszać, po czym wbić jajka i jeszcze raz wymieszać, aby ciasto uzyskało jednolitą konsystencję. Następnie całość przełożyć do kamionkowego garnka lub miski ceramicznej (chyba że wszystko było przygotowane już w nim), przykryć płócienną ściereczką i wstawić do lodówki na około 3 tygodnie.

cdn...

sobota, 24 listopada 2012

Racuszki z jabłkami na maślance


 
W czwartkowy wieczór toczyła się debata, co zrobić na piątkowy wieczór (czasami rodzicom zdarzają się powroty do tradycji bezmięsnych piątków). No więc wymyśliłem, że bardzo dawno już nie było racuszków. A że w internecie znalazłem przepis nieco różniący się od tradycyjnego, stosowanego przez mamę (mleko zostaje tam zastąpione maślanką), to zdecydowałem się go wypróbować, lecz również odrobinę zmodyfikować. Oryginał wzięty z bloga Agnieszki.

Składniki:
(na ok. 13 sztuk)

  • 500 ml maślanki
  • 200 g mąki
  • 2 jajka
  • 1/4 łyżeczki sody oczyszczonej
  • 1/2 łyżeczki proszku do pieczenia
  • 1,5 łyżeczki cynamonu
  • 4 spore jabłka
  • szczypta soli
  • olej do smażenia
  • cukier
  • jogurt lub gęsta śmietana do polania



Jabłka umyć i obrać. Pokroić je na kawałki o ulubionej wielkości (niektórzy wykrawają gniazda nasienne i siekają w grubą kostkę, u nas raczej preferuje się jeszcze większe kawałki, obkrawając plasterki wokół trzonu).
Do miski wlać maślankę, wsypać mąkę, sodę, proszek do pieczenia, cynamon, dodać szczyptę soli. Niektórzy dodają do ciasta cukier, jednak wtedy łatwiej je przypalić. Całość dokładnie zmiksować, aby uzyskać konsystencję gęstej śmietany (jeśli będzie zbyt gęste, dodać maślanki, a gdy zbyt rzadkie - mąki). Następnie do ciasta wsypać jabłka i dokładnie wymieszać całość łyżką. Następnie wstawić ciasto na ok. pół godziny lub więcej do lodówki.
Na patelnię wlać olej i dobrze go rozgrzać. Gdy olej będzie gorący, zmniejszyć płomień pod patelnią i łyżką nalewać ciasto. Jeśli płomień będzie zbyt duży, z zewnątrz racuszki się spalą, a wewnątrz pozostaną surowe. Smażyć aż się ładnie zrumienią, po czym za pomocą szpatułki i widelca obrócić je na drugą stronę i również obsmażyć. 

Następnie wyjąć je na talerz wyłożony ręcznikiem papierowym, żeby odsączyć zbędny tłuszcz. 
Podawać na ulubiony sposób (ja preferuję osłodzony jogurt naturalny).

wtorek, 20 listopada 2012

Winne polędwiczki z sosem gorgonzola


Jednym z aspektów własnoręcznego gotowania jest fakt, że zaczynam wykorzystywać produkty, których wcześniej nigdy nie próbowałem lub nawet nie lubiłem. Przyznaję się bez bicia, nie jestem fanem grzybów, toleruję je przede wszystkim w pierogach, ewentualnie chińszczyźnie, ale żeby na przykład na pizzy - to nie dla mnie.
I co? I pieczarki! I to całkiem ich sporo! Drugi już przepis, w którym ich używam, wszak w wołowinie po burgundzku również były. I kurka, okazuje się, że to się daje zjeść, co więcej, bez obrzydzenia! A nawet, o zgrozo, smakuje!
Jeśli chodzi natomiast o smaki, których wcześniej nigdy nie próbowałem, to dotąd nie miałem okazji warzyć niczego z użyciem sera gorgonzola, co więcej - nigdy go nie próbowałem, przynajmniej świadomie. Podobnie jak z grzybami, nie jestem fanem serów pleśniowych, natomiast tutaj gorgonzola okazała się idealnym dopełnieniem całości.
No i jeszcze białe wytrawne wino, którego również nie lubię... Jak to jest, że dodając trzy elementy, które są nie po drodze z moim podniebieniem wychodzi pyszna potrawa? Kuchenny cud.

Składniki:
(na 4 porcje)

  • 600 g polędwiczek (mogą być kurczęce, u mnie akurat wieprzowe)
  • 320 g pieczarek
  • 400 ml białego wytrawnego wina
  • 120 g sera gorgonzola
  • 400 ml śmietanki 30%
  • 4 płaskie łyżeczki musztardy Dijon
  • sól
  • pieprz

Polędwiczki dokładnie oczyścić z błon i umyć. Pokroić je w kawałki o grubości ok. 1 cm. Doprawić solą i pieprzem i na chwilę odstawić. 
Na dużą patelnię lub do garnka wlać wino, podgrzać i dodać pokrojone na połówki (lub, jeśli duże, to w ćwiartki) umyte i oczyszczone pieczarki. 
Chwilę gotować, po czym dodać polędwiczki oraz musztardę. Dusić pod przykryciem ok. 5 minut, po czym odkryć naczynie i odparować część wywaru. Następnie dodać śmietankę i pokruszony ser, dokładnie całość wymieszać, żeby ser się rozpuścił. Gotować około 7 minut na wolnym ogniu, aż sos będzie gęsty i aromatyczny. Podawać z ryżem.

niedziela, 18 listopada 2012

Grecka pasta paprykowa


Na wstępie... To, co u góry widzicie to chyba najuboższe zdjęcie kulinarne, jakie kiedykolwiek zrobiłem. Będę musiał zrobić nowe, jak będzie, to podmienię.
W każdym razie do rzeczy. Nie jestem osobą, która lubi różnego rodzaju pasty do smarowania pieczywa, szczególnie te kupowane gotowe. Ale jak znalazłem w "Palce Lizać" przepis na grecką pastę paprykową, zaintrygowała mnie i zdecydowałem się spróbować ją przyrządzić. Wyszło zdecydowanie lepiej, niż by to sugerowało zdjęcie.

Składniki:
  • 4 mięsiste czerwone papryki
  • 2 ząbki czosnku
  • Opakowanie sera typu feta (ok. 250 g)
  • Oliwa

Papryki dokładnie umyć i osuszyć. Na blasze rozłożyć papier do pieczenia, a na nim papryki i włożyć do piekarnika rozgrzanego do 200 st. (180 st., jeśli jest włączony termoobieg) na około 40 minut, aż miejscami papryki będą czarne.
Po upieczeniu, włożyć papryki na około 10 minut do foliowego worka i szczelnie go zawiązać. Następnie Wyjąć je, oczyścić z pestek oraz zdjąć skórkę (powinna bardzo ładnie odchodzić od miąższu). Włożyć paprykę do wysokiego naczynia, dołożyć przeprasowane przez praskę 2 ząbki czosnku oraz odrobinę oliwy. Całość zmiksować blenderem, aż osiągnie jednolitą konsystencję.
Podawać samodzielnie lub z wybranymi dodatkami, np. wędliną lub żółtym serem.

Spaghetti bolognese

Dziwna sprawa z tym moim gotowaniem. Czasami porywam się na nieco bardziej skomplikowane potrawy, tymczasem  złapałem się ostatnio na tym, że nie kucharzyłem potraw zupełnie prostych i podstawowych, jak choćby makarony. A że dawno w domu nie było, to zdecydowałem się przygotować chyba najprostszy z możliwych wariantów, czyli spaghetti bolognese.

Składniki:

  • 40 dag mięsa mielonego (u mnie wieprzowego)
  • Słoik przecieru pomidorowego (u mnie domowej roboty ketchup)
  • 2 ząbki czosnku
  • Ulubione przyprawy (np. oregano, bazylia)
  • Sól, pieprz
  • Olej lub oliwa
  • Makaron spaghetti (u mnie akurat były świderki)
  • Opcjonalne żółty ser do posypania






Cebulę obrać i pokroić w talarki, czosnek pokroić w plasterki. Na patelnię wlać odrobinę oleju lub oliwy i wrzucić cebulę z czosnkiem i smażyć, aż się cebula zeszkli.
 
Następnie dodać mięso i smażyć około 10 minut, mieszając, żeby nie przywarło. Wlać przecier pomidorowy, doprawić przyprawami, solą oraz pieprzem i dusić pod przykryciem jeszcze 10 minut, co jakiś czas mieszając i pilnując, by sos zbytnio nie zgęstniał. O ugotowaniu makaronu w osolonej wodzie chyba pisać nie muszę, prawda?

niedziela, 4 listopada 2012

Zupa jarzynowa


Jesień w domu na wsi ma swoje określone smaki. Rodzice zajadają się pieczonymi jabłkami, z kolei dla mnie głównym smakiem lata i jesieni jest zupa jarzynowa. Prosta, przyrządzona z tego, co rośnie w ogródku. Pyszna, pożywna, szybka w przygotowaniu. Tym razem przyrządzana na gościnnych występach u rodziców. Tak więc do dzieła!

Składniki:

  • 2 kostki rosołowe wołowe (u mnie zastąpione przez żeberka)
  • pół główki średniej kapusty
  • 2 średnie marchewki
  • 1 seler (u mnie mrożony)
  • 2 korzenie pietruszki (u mnie suszone)
  • 1 mała cebula
  • 2 nieduże pory (u mnie mrożone)
  • chili
  • curry
  • odrobina mąki
  • śmietanka (lub jogurt)
  • koperek
Z kapusty obłamać odstające liście, umyć i wyciąć głąb, poszatkować dość drobno. Jedną marchewkę i selera zetrzeć na tarce o drobnych oczkach. Mięso wrzucić do wody (jakieś pół garnka), zagotować i odszumować (w przypadku kostek po prostu zagotować).


Po zebraniu nalotu z mięsa, wrzucić te warzywa, które są w całości (drugą marchewkę, pietruszkę, cebulę), doprawić kilkoma ziarnami pieprzu oraz solą. Gotować na wolnym ogniu przez ok. 15 minut. Po tym czasie dodać starte warzywa i gotować kolejne 30 minut. W kubeczku rozrobić jogurt lub śmietankę z mąką, po czym dolać do zupy, żeby ją zabielić. Następnie doprawić suszonym chilli oraz curry w proszku, w razie potrzeby dodać więcej soli i pieprzu. Zamieszać, zagotować i odstawić. Podawać z siekanym koperkiem (może być wsypany bezpośrednio do zupy).

niedziela, 21 października 2012

Wołowina po burgundzku


Pierwsze danie blogowe i od razu koprodukcja z Natalią. Przeszukiwałem gazety i internet w poszukiwaniu pomysłu na danie obiadowe, które starczy spokojnie na kilka posiłków i trafiłem. W magazynie "Palce Lizać" (dodatku do "Gazety Wybiórczej") znalazłem ciekawie zapowiadający się przepis na wołowinę po burgundzku. Musze się szczerze przyznać, że była to moja pierwsza próba z użyciem wina do gotowania potraw, ale wydaje mi się, że wyszło całkiem niezgorzej.
Składniki:

  • 700 g wołowiny
  • 150 g wędzonego surowego boczku
  • 1 marchew
  • 1 ząbek czosnku
  • 1 cebula
  • 1 por
  • 8 szalotek (ja dodałem jeszcze jedną zwykłą cebulę)
  • 8 pieczarek
  • 85 g masła
  • 2 łyżki oleju słonecznikowego
  • kieliszek wytrawnego czerwonego wina
  • 500 ml bulionu wołowego
  • 1 łyżka przecieru pomidorowego (użyłem w tym wypadku koncentratu pomidorowego)
  • 2 łyżki mąki pszennej
  • bouquet garni (użyłem świeżego tymianku i liść selera naciowego)
  • sól, pieprz
Wołowinę umyć i pokroić w średniej wielkości kostkę, boczek w małą kostkę. Warzywa opłukać, obrać. Jedną cebulę posiekać, marchewkę pokroić w kostkę, a pora - w talarki.
W naczyniu żaroodpornym (z braku odpowiednich gabarytów użyłem emaliowanego garnka) roztopić 30 g masła i dolać 1 łyżkę oleju. Wsypać pokrojony boczek i podsmażać przez ok. 2 minuty do delikatnego zbrązowienia. Następnie wyjąć go na papierowy ręcznik do odsączenia z tłuszczu, a do garnka włożyć wołowinę i podsmażyć na brązowy kolor. W razie konieczności można dodać masła, jednak należy pamiętać, że mięso puści sporo soku. Po podsmażeniu przełożyć mięso do miski, sok i tłuszcz z mięsa odlać do miseczki.

W naczyniu rozgrzać kolejne 2 łyżki oleju, wsypać przeciśnięty przez praskę czosnek oraz dodać pokrojone marchewkę, pora oraz cebulę. Smażyć przez kilka minut, aż cebula zmięknie. Warzywa posypać 2 łyżkami mąki pszennej, doprawić solą i pieprzem, po czym dobrze wymieszać i smażyć 2 minuty. Po tym czasie wlać do garnka wino, bulion oraz smak z mięsa, dodać przecier pomidorowy oraz bouquet garni (można zastosować inne wonne przyprawy związane dla wygody sznurkiem, by później łatwiej je wyłowić). Całość zagotować, po czym dodać wołowinę oraz boczek, upewniając się, że mięso jest w całości przykryte płynem (w razie konieczności dolać bulionu). Całość ponownie zagotować, po czym wstawić na 2 godziny do piekarnika rozgrzanego do 150 st. C.
Pod koniec czasu obrać drugą cebulę (lub szalotki), posiekać (szalotki można pokroić na połówki), pieczarki pokroić na ćwiartki. Na patelni rozpuścić resztę masła i usmażyć cebulę oraz pieczarki na złoty kolor. Dodać je do mięsa, wymieszać całość i dusić w piekarniku jeszcze przez 30 minut, aż wołowina będzie miękka. Odłowić zioła, podawać z ziemniakami lub bagietką.

P.S. Zdjęcia: Natalia Rewers

All crew to battle stations!

Jeśli szukacie super wykwitnych potraw o kosmicznie wysokim poziomie trudności... Nie znajdziecie ich tutaj. Raczej będzie to dzienniczek szkolny.
Jeszcze rok temu moje gotowanie ograniczało się do tostów, ewentualnie skomplikowanych technicznie jajecznic, w porywach omletów lub potraw przyrządzanych z dodatkiem fiksów lub innych polepszaczo-przyspieszaczy. Jeszcze rok temu kuchnia to było takie pomieszczenie w mieszkaniu, które było sobie, służyło do zjedzenia niezbyt wyszukanego śniadania lub odgrzania przywiezionego od rodziców obiadu, nic więcej. Ot takie - może być, ale nie musi.
Ale z tym koniec. Nie powiem o sobie, że jestem dobrym kucharzem, nierzadko zdarza mi się popełniać kardynalne błędy lub "popisywać się" brakiem elementarnej wiedzy kulinarnej. Ale każdy kiedyś zaczyna, nikt nie rodzi się mistrzem. Tak więc blog ten będzie raczej studium pewnej drogi, aniżeli wynurzeniami speca, ot tak, popełnianym dla rozrywki, a może pewnym wyrazem chwalipięctwa w stylu "patrzcie, nie spaliłem!".

Od czego zacząć? Może od przedstawienia warsztatu pracy. 
Kilka lat temu podczas remontu mieszkania jeszcze nie potrzebowałem jakiejś konkretnej kuchni, bo się na gotowaniu nie znałem praktycznie wcale. Na szczęście inni (choćby mama) uważali, że lepiej już zrobić coś porządniej, bo a nuż coś mi się odmieni. 
Pamiętam jeszcze kuchnię babci, jak ona wyglądała, wyposażona według możliwości PRLu. Żadnej zamykanej szafki, kuchenka ze starym okapem, jakieś regaliki na naczynia, garnki itp. Do tego niewielki stolik i rozklekotana rattanowa kanapka do siedzenia. Z wygodą korzystania z kuchni nie miało to wiele wspólnego, jednak zapamiętałem babcię jako genialną kucharkę (smaku jej pizzy nigdy nie zapomnę i nigdy nie znalazłem nikogo, komu udało się go powtórzyć).
Pamiętam początkowe rozmowy na temat ułożenia kuchni, jak to zorganizować w pomieszczeniu o wymiarach około 3x3 m. Problemem był między innymi stół, jak wygospodarować miejsce do siedzenia i konsumpcji, jednocześnie nie zagracając całego pomieszczenia. W starej kuchni stolik z siedziskami zajmował połowę miejsca, co, wobec obecności szafek, było nie do pomyślenia.
Z pomocą przyszedł jeden z pracowników z taty firmy, który zasugerował, żeby zrezygnować z tradycyjnego parapetu na rzecz blatu roboczego. Okazało się to rewelacyjnym rozwiązaniem, przy stole-blacie swobodnie mogą się znaleźć dwie osoby, a przy przyrządzaniu dań miejsce jest nieocenione.
Dalej trzeba było pomyśleć o ustawieniu kuchenki. Stara kuchenka się do niczego nie nadawała, konieczne było kupienie nowej. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności podczas jednej z wypraw do antykwariatów meblowych (wszak remont dotyczył całego mieszkania, a nie tylko kuchni) upolowałem kuchenkę za bodajże 200 zł. Jednak głównym założeniem podczas projektowania było przestawienie kuchenki, bo jak stała ona w rogu, to była bardzo trudno dostępna, jak również zajmowała sporo miejsca.
Blatów zawsze mogłoby być więcej, przydałaby się również jeszcze jedna szafka, jednak kuchnia póki co spełnia swoje zadania dla początkującego kuchcika. Nie ma tutaj bajerów typu zmywarka, bo nie ma na nią miejsca, jednak da się obejść bez tych luksusów. No i w tym małym zakątku kulinarnym zdarza mi się od czasu do czasu coś sprokurować. Zapraszam do lektury.