sobota, 6 kwietnia 2013

Jajka po norwesku


Ludzkie lenistwo jest czasami straszne... Człowiek wysiedzi się w kuchni, zrobi potrawę, będzie smakowała degustatorom, obfotografuje ją...A potem nie chce się sklecić kilku zdań, żeby ją zaprezentować. Straszna sprawa. Chociaż niniejsze jajka po norwesku serwowałem na wielkanocne śniadanie, to tydzień mi zajęło, żeby wreszcie przysiąść i je opisać.
Generalnie absolutnie nie jestem fanem jajek w formie innej niż jajecznica lub omlet. Niedzielny rytuał moich rodziców to jajka na miękko na śniadanie, chociaż jajami na twardo również nie gardzą. Nie przejąłem ich upodobania do tej potrawy. Płynne żółtko? A fe, przecież to bez smaku! Dlatego też jajka sadzone odpadają również. Wielkanoc to był dla mnie straszny czas, kiedy trzeba się przemóc i zjeść chociaż tę ćwiartkę jajka.
Co więcej. Absolutnie nie jestem fanem ryb! Może i to burżujstwo, ale ze stworzeń morskich toleruję jedynie krewetki (ale to może z powodu sadystycznej radości ich obierania). Ryb nie tykam, szczególnie dlatego, że nie wierzę w coś takiego, jak ryba bez ości. Nawet w paluszkach rybnych znajdę. Dziękuję, to nie dla mnie. Przyznam się jednak szczerze, że jeden jedyny raz smakowała mi ryba, był to świetnie przyrządzony łosoś.
A skoro o łososiach mowa. Skąd najlepsze? Oczywiście, że z Norwegii! Dlatego też to są jaja po norwesku, bo mimo "przytłoczenia" jajkiem i sosem, to owa ryba jest królową dania. Akurat szczęśliwie się złożyło, że kilka dni przed Wielkanocą dostaliśmy prosto z Norwegii sporą dostawę røkt laksa, czyli wędzonego łososia.
No to jak Miłosz nie jada ryb, nie jada jaj, to...Doszło do połączenia obu tych składników w jednej potrawie. I wyszło... PYSZNIE. Będąc w pełni władz umysłowych oznajmiam - uwielbiam jajka po norwesku!
Niniejszym pragnę podziękować jak najmocniej Maggie za to, że u niej znalazłem ten przepis, dzięki czemu znalazł się on również u mnie.

Składniki:

Na 4 porcje
Sos holenderski

  • 3 łyżki białego octu winnego (wobec jego braku użyłem jabłkowego)
  • 4 ziarna białego pieprzu (użyłem zielonego)
  • 1 liść laurowy
  • Szczypta gałki muszkatołowej (z braku w kuchni - pominąłem)
  • 2 średnie żółtka
  • 1 łyżka soku z cytryny
  • 120 g masła
  • woda
  • sól
Do małego garnka wlać ocet rozcieńczony 6 łyżkami wody i doprawiony 4 ziarnami pieprzu, liściem laurowym oraz gałką muszkatołową. Gotować na wolnym ogniu, aż płyn zredukuje się do ok. 1 łyżki stołowej.
W międzyczasie w misce zmiksować żółtka ze szczyptą soli (przez ok. minutę). Później dodać do tego miksturę octową oraz łyżkę soku z cytryny i zmiksować raz jeszcze.
Na małej patelni roztopić masło, pilnując, aby się nie przypaliło. Następnie powoli wlewać je do masy żółtkowo-octowo-cytrynowej, nieustannie miksując. Należy uważać, żeby sos nie uległ rozdzieleniu, w razie sytuacji podbramkowej dolać łyżkę zimnej wody. Miksować, aż sos będzie aksamitnie gładki, przykryć i odstawić na grzejnik.
Ugotować jajka w koszulkach w lekko osolonej wodzie (jako że ja sam nie wiedziałem, dopiero zostałem przez mamę oświecony, wyjaśniam: w koszulkach, czyli wybite na łyżkę wazową i tak wprowadzone do wrzątku. Gotować 3 minuty, żeby białko się ścięło, a żółtko pozostało płynne). 
Piekarnik rozgrzać do ok. 100 stopni. Muffiny przekroić na pół, posmarować masłem i wsunąć do piekarnika na ok. 5 minut. Gdy będą zrumienione, wyjąć, ułożyć na nich po plasterku łososia, na to po jednym jajku, wreszcie całość oblać sosem holenderskim. Całość ozdobić listkiem bazylii. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz